Nowy Rok!

Witajcie w Nowym Roku drodzy czytelnicy! :D
Tak. Już mamy Nowy Rok – 2018. Za 365 dni zobaczymy, czy 2018 to dobra liczba ;) Tymczasem co u nas? Jak to się mówi „po staremu” – dalej wiedziemy sobie spokojny polarny żywot w naszej bazuni na końcu Spitsbergenu. Po ruchliwym grudniu przed nami spokojny styczeń. Przynajmniej tak powiadają. Spokojny, bo zasadniczo brak świąt, wizyt, nadal ciemno (choć w południe już coraz jaśniej) i tylko śnieg i wiatr (zwyczajowo na moim dyżurze meteo). Powiadają, że styczeń i luty to „najdłuższe” miesiące – zobaczymy ile w tym prawdy. Biorąc pod uwagę listę moich zaległych pomysłów do realizacji, obstawiam, że mi przemkną jak błyskawica… tak jak grudzień. Właśnie, bo miałam Wam dokończyć, co wtedy się tutaj działo.
Jak już wspominałam, tegoroczny początek grudnia był niezwykle ruchliwy. Zwyczajowo „wizyta księdza” to ostatni „goście” na stacji w danym roku – następni dopiero na wiosnę. U nas tymczasem już następnego dnia po tejże wizycie i ślubie znowu witaliśmy ekipę ze śmigłowca i nie tylko. Kilka dni wcześniej bowiem dostaliśmy wiadomość, że w tym samym tygodniu co ślub odwiedzi nas Kystvakten, czyli Norweska Straż Przybrzeżna. To w sprawie naszego spoczywającego w spokoju i na dnie zatoki PTS’a. Decyzją Gubernatora Svalbardu (dostaliśmy ją jakoś w połowie listopada) po dochodzeniu, jakie miało miejsce w październiku (mieliśmy wówczas wizytę śmigłowca z panem inspektorem policji) trzeba było usunąć paliwo, olej silnikowy oraz akumulatory z zatopionego PTS’a… do końca grudnia 2017 r. Udało się jednak dogadać, że sprawą zajmie się Kystvakten, który to miał przypłynąć do naszego fiordu z nurkami na pokładzie, a całą operację miał nadzorować nasz pan inspektor z Longyearbyen (na imię mu Arnt).
Zgodnie z zapowiedziami 6 grudnia po 10:00 pośród ciemności znowu rozległ się dźwięk nadlatującego śmigłowca. Na pokładzie poza znaną nam już ekipą śmigłowca i panem policjantem przyleciała też pani weterynarz oraz… żona pierwszego pilota, która nigdy tu nie była :)
Psy dzielnie zniosły wszystkie badania i szczepienia, a pan policjant miał z nami zostać cały dzień, ponieważ jednostka KV Senja miała opóźnienie i miała zawitać w naszym fiordzie dopiero ok. 21:00. Standardowo wszystkich, którzy u nas jeszcze nie byli oprowadziliśmy (tzn oprowadziła znana polarna pilotka Anula) po stacji, kawka, ciastko i już goście musieli zbierać się do wyjścia. Pożegnali swojego norweskiego kolegę hasłem „wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku” i że może jutro wpadną, ale to się zobaczy :P I tak pan inspektor Arnt został z nami sam na sam… naszykowaliśmy mu pokoik w części zimowej (jakoś nie chciał się wprowadzić), zjadł z nami obiadek… a potem wzięliśmy go do ładowania śniegu łopatami do zbiornika oraz druzgocąco ograliśmy w piłkarzyki (kolejna ofiara chłopaków, wcześniej ograli pilotów śmigłowca – aż ci stwierdzili, że muszą sobie kupić swój stół do ćwiczeń). Chcieliśmy Arnta udomawiać dalej, ale uciekł na spacer dookoła stacji. W nas natomiast obudziła się podejrzliwość, bo jakby nie patrzeć norweski policjant jest na stacji, łazi, robi zdjęcia, mówi, że nie zna polskiego, ale ma dziwnie adekwatne reakcje w stosunku do tego co mówimy… Przypadek?
Wieczorem w Hornsudzie melduje się Kystvaken – 105 m żelastwa z działem 57 mm, lądowiskiem dla helikoptera i 56 marynarzami na pokładzie – lubię! :D Zanim zacznie się podwodna akcja chłopaki mają obejrzeć naszego spalonego PTS’a stojącego przy Banachówce niczym eksponat muzealny.
Pośród ciemności i rozpętującej się zamieci śnieżnej ładujemy się gromadnie na PTS’a i następuje wielojęzykowa dyskusja na temat co i jak jest przymocowane, co to za złom, czym to wyciąć, czy da się wypompować itp. Ja standardowo robię za tłumacza, próbując przetłumaczyć, która rura gdzie idzie i jak działa to całe żelastwo. W międzyczasie okazuje się, że lekarz który z nimi przypłynął, gada trochę po polsku, bo ma żonę Polkę… z Radomia :D Od razu robi się weselej. Chłopaki chcą jeszcze obejrzeć akumulatory, zabieramy ich więc na górę do warsztatu mechanika, a tam szybko przechwytujemy na kawę. Chłopaki wyskakują ze swoich kombinezonów ratunkowych i… są w mundurach (za mundurem panny sznurem… no nie powiem, coś w tym jest, hehe ;). Dostają kawkę i weselne ciasta, a ja negocjuję, czy aby nie dałoby się zrobić wycieczki na ich statek. „Głównodowodzący” mówi, że boją się tak pływać swoją łódką wśród lodu, więc nie bardzo… to my mówimy, że możemy przypłynąć naszym pontonem – luzik. Panu rzednie mina, bo to miała być grzecznościowa wymówka… także wizyta na statku jednak odpada. Marynarze dopytują czy nie mamy sklepu z gadżetami – wznawiam więc negocjacje, że może gadżety za wizytę? :P Nic z tego. Chłopaki już wyjmują swoje berety i noże, i liczymy chociaż na handel wymienny ale… Aśka przynosi gadżety i po handlu. Ech, ech… Nasze chłopaki namawiają marynarzy na partyjkę w piłkarzyki. Wyjątkowo wygrywa Kystvakten, bo partia musiała zostać skrócona do 3 goli, gdyż chłopaki musieli wracać na statek.
 
Idziemy więc na brzeg odeskortować naszych gości i inspektora, którego chyba przerażała wizja nocowania na stacji (może i dobrze, jeszcze by coś odkrył i co wtedy? Spalarka śmieci ma strasznie małą pojemność…). Chłopaki dostają po beczce na pamiątkę (a tak naprawdę to na paliwo z PTSa) i żegnamy wszystkich… na krótko. Następnego dnia dzwoni telefon satelitarny (jakby nie mogli odezwać się na radiu, skoro stoją „za oknem”) – akcja odwołana ze względu na pogodę (wiatr i fale). Kystvakten odpływa i nie wiadomo kiedy wróci, a Arnt wraca do nas do stacji, bo po południu ma przylecieć po niego helikopter. I znowu mamy policjanta na obiedzie ;) Po południu przylatuje śmigło (3 dzień z rzędu – piloci śmiali się, że może po prostu wpiszą Hornsund już na stałe do grafiku) zabiera policjanta, a zostawia leki dla psów (rano robiliśmy Yuki zastrzyk, ale tak się rzucała, że część dawki poleciała „w kosmos”, szczęśliwie pani weterynarz przeczytała mojego maila i w ciągu godziny zdążyła podrzucić drugą strzykawkę do śmigłowca – tak tutaj się działa :).
Nie mija kilka dni, a znowu rozdzwania się IRIDIUM, czyli telefon satelitarny – co oznacza, że wszyscy mnie szukają, bo boją się używać obcych języków. Kystvakten wydzwania z pytaniami o warunki pogodowe, stan lodu, prognozy i czy kręciły się misie w okolicy – będzie drugie podejście do podwodnego PTS’a.
12 grudnia KV Senja znowu rozświetla mroki naszego fiordu. Ustalamy kanał roboczy na radiu i ze stacji obserwujemy, jak światełka kursują po fiordzie. Wieczorem odzywa się radio, że wyjęli zbiornik i chcieliby go jednak zrzucić na brzeg (najpierw mówili, że wszystko zabiorą ze sobą). Zastanawiamy się gromadnie, jak te cwaniaki chcą to zrobić, skoro od ostatniej wizyty znowu nawaliło lodu w zatoce na jakieś dobre 50 m. Radośnie idziemy na brzeg zobaczyć „co to będzie”. Stajemy przy Banachówce i obserwujemy, jak po drugiej stronie 50 m pasa lodu misie z Kystvakten ewidentnie zastanawiają się co dalej. W końcu łapię za radio i pytam się radośnie „Hello boys, what’s the plan?”, na co chłopcy, że chyba trochę źle oszacowali szerokość lodu… Obśmiewamy się z „fachowców”, a ponieważ Kystvakten nie ma zupełnie pomysłu, co ze sobą zrobić, przekazuję im przez radio, że jedziemy zobaczyć, jak wygląda sytuacja na „warzywniaku”. Ci radośnie podejmują temat, że to świetny pomysł i oni też popłyną zobaczyć co i jak. Szczęśliwie dla wszystkich, jest tam dosłownie jedna dziura między growlerami i chłopaki wciskają się tam swoją łódką. Radośnie robią ostatnie zdjęcia zbiornika, po czym odpływają w ciemność. Misja zakończona sukcesem. Zbiornik wyjęty, akumulatory i olej też. KV Senja tak jak znienacka pojawiła się w fiordzie, tak samo nagle rozpływa się w ciemnościach nocy polarnej. Faktem jest, że jak odpalili swój reflektor na statku to mieliśmy podświetlony cały fiord :O niezła moc…
Tyle na dzisiaj. Kilka fotek (głównie autorstwa Asi) z wizyty weterynarza i marynarzy w załączeniu.
 

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Back
to top