Dzisiejszy odcinek sponsoruje cyferka 6. Sześć. Dokładnie tyle osób zostało na zimowanie na naszej wyprawie. Wygląda na to, że to najmniej w historii wszystkich wypraw na Spitsbergen (a może i na Arctowskiego?). Przynajmniej tak to się przedstawia po analizie zdjęć wszystkich wypraw zimowych, które wiszą u nas w jadalni. Zatem rekord. Chociaż wolałabym inne rekordy, jak np. największa ilość śniegu w historii albo nasz fiord skuty lodem na amen czy rekordowa liczba niedźwiedzich odwiedzin.
Jak to się stało? Jak śpiewa jeden pan „Jak do tego doszło, nie wiem”. Nie będę tu wnikać w szczegóły, bo jak głosi słynne polarne powiedzenie: „Co się dzieje za kołem polarnym, zostaje za kołem polarnym”, a potrafi się dziać tutaj wiele. Idziesz spać w jednej rzeczywistości, a budzisz się w zupełnie nowej. Na przykład w takiej, w której zostajesz kierownikiem sześcioosobowej wyprawy polarnej. Właśnie, bo nie dość, że została nas szóstka, to na dodatek zostałam kierownikiem tej szalonej bandy. Szalonej oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu ;) Kobieta-kierownik to też dość rzadki przypadek na wyprawach polarnych. Jeśli chodzi o Spitsbergen, w historii do tej pory były tylko dwie kierowniczki. Pierwszą Panią Kierownik była Anna Kowalska na 33-ciej Wyprawie Polarnej w 2010 roku, a kolejną Asia (na mojej wyprawie zresztą), która nieoczekiwanie została szefową, bo nasz kierownik nie mógł pojechać ze względów zdrowotnych (Asia była potem jeszcze 2 razy kierownikiem wypraw, czyli w sumie czterokrotnie kobiety szefowały na Spitzu).
Na stacji zostałam więc ja oraz pięciu panów: Rafał (nasz informatyk oraz od niedawna geofizyk i mój zastępca), Piotrek (drugi poza mną obserwator meteorologiczny), Marcin (hydrochemik), Emil (mechanik) oraz Grzesio (konserwator). W takim składzie musimy dotrwać do 3-go grudnia, kiedy przyleci śmigło ze świąteczną wizytą, a przy okazji tego okna transferowego szeregi naszej wyprawy zasili siódma osoba (na stanowisko brakującego obserwatora meteorologicznego). Tutaj znowu ciekawostka – dawno nie zdarzyło się, żeby na zimowaniu była tylko jedna kobieta. W zasadzie to naliczyłam tylko dwa takie przypadki w historii Hornsundu. Pierwsza i jedyna kobieta w ogóle na zimowaniu pojawiła się na 18-tej wyprawie w 1995 roku. Kolejna, 11 lat później, na 29-tej wyprawie w 2006 roku. Dopiero od 2008 roku, kobiety wpisują się na stałe w krajobraz wypraw polarnych – jednak zawsze w liczbie dwóch lub trzech.
Zatem jestem ja i chłopaki. Padły już hasła „matka smoków” tudzież „Królewna Śnieżka i pięciu krasnoludków” ;) Zobaczymy, w którą stronę to pójdzie... W każdym razie, sześć osób to naprawdę mało na zimowanie. To oznacza, że dyżur stacyjny masz co sześć dni! Ogranicza się też możliwość wychodzenia w teren – na stacji musi zostać przynajmniej dyżurny, a najczęściej również osoba, która ma dyżur meteo. Zatem na dłuższe wyjścia w teren zostają już tylko cztery osoby, przy czym ktoś może mieć pilną robotę „w środku”, a ktoś inny np. źle się czuć. Teraz, kiedy jest nas sześcioro, jakiekolwiek większe działania, oznaczają, że musimy działać wszyscy. Nagle na stacji panuje dziwna cisza. W części zimowej połowa pokoi jest wolna. Przez cały dzień można nikogo nie spotkać. Przy stole jakoś nadzwyczaj pusto…
Moja poprzednia wyprawa przeszła do historii, jako ta, na której jeden PTS się utopił, a drugi spłonął. Wygląda na to, że ta również będzie historyczna, choć co dokładnie przejdzie do historii, tego dowiemy się ostatecznie dopiero za kilka miesięcy… bo kto wie, co jeszcze się wydarzy?
Na razie trzymajcie za nas mocno kciuki! I żeby było duuużo śniegu!
![]() |
Tyle nas miało być na zimę plus pies! Tymczasem 8 - 2 = 6. I bez psa :( |
0 komentarze:
Prześlij komentarz