Noc polarna

Stało się. Wczoraj oficjalnie pożegnaliśmy słońce. „Ale jak to?” zapytacie, że co? Spakowało się i też wyjechało? Otóż może nie wyjechało dosłownie, ale „schowało” się… pod horyzontem, czyli formalnie rzecz ujmując zaszło. I to na długo, bo na ponad trzy miesiące. Kolejna okazja by podziwiać wschód i zachód słońca będzie dokładnie za 106 dni, czyli 12 lutego 2025 roku. Chociaż wcale nie jest powiedziane, że będziemy mogli to słońce wówczas podziwiać. Dlaczego? Dlatego, że cały spektakl mogą zasłonić nam chmury. A te nad Hornsundem bywają wyjątkowo uparte. Ostatni dzień, kiedy mogliśmy tutaj cieszyć się słońcem dłużej niż pół godziny był 8 października, a więc już ponad trzy tygodnie temu…

Myślałam, że może chociaż tego ostatniego „dnia” trwającego, uwaga… całe 69 minut (licząc od wschodu do zachodu słońca), będziemy mogli nacieszyć się promieniami słońca, ale nic z tego. Nieprzeniknione chmury uparcie okupowały niebo. Cóż, pozostało nam wyobrazić sobie ten krótki, acz niezwykle romantyczny spektakl ze słońcem w roli głównej. Musicie bowiem wiedzieć, że październik w Hornsundzie, to czas wyjątkowo romantycznych wschodów i zachodów słońca (oczywiście, o ile je widać, bo wiecie… chmury). To dlatego, że słońce jest już cały czas bardzo nisko nad horyzontem. W pewnym sensie prawie cały czas wschodzi albo zachodzi. W efekcie niebo i ośnieżone szczyty mienią się wszystkimi odcieniami różu, fioletu, pomarańczy czy czerwieni. Dobra, tak naprawdę te kolory to efekt rozpraszania promieni słonecznych przez atmosferę ziemską, ale kogo to obchodzi, kiedy jest tak ładnie? Zresztą zobaczcie sami, wrzuciłam kilka fotek z przełomu września i października oraz króciutkiego timelapsa (niestety był mróz i bateria w aparacie zdechła mi zdecydowanie szybciej niż się tego spodziewałam). 

Dobrze, to skoro wczoraj nastąpił ostatni zachód słońca, to znaczy, że nie będzie już „dnia”, a skoro nie będzie dnia… to znaczy, że będzie cały czas noc. Konkretnie, noc polarna. Polarna, nie dlatego, że jest tu jakoś szczególnie zimno, tylko dlatego, że to zjawisko występuje wyłącznie na obszarach podbiegunowych, czyli położonych na północ (w przypadku półkuli północnej) lub południe (w przypadku półkuli południowej) od koła podbiegunowego (odpowiednio 66°33'39" N lub S). Tylko na tych obszarach występują okresy, kiedy słońce w ogóle nie zachodzi i cały czas jest jasno (dzień polarny – cudowny! Kocham!) oraz okresy, kiedy słońce w ogóle nie pojawia się na niebie (noc polarna – trochę upierdliwa, ale też ma swoje zalety, o czym na końcu tego posta).

Także wczoraj oficjalnie zaczęła się u nas noc polarna. Będzie trwać dokładnie 106 dni. Czy to oznacza, że od wczoraj żyjemy pogrążeni w egipskich ciemnościach? I tak przez najbliższe trzy miesiące? Na szczęście nie. Noc polarna wbrew pozorom wcale nie jest taka ciemna. Przynajmniej nie od razu. „No farmazony jakieś wypisuje ta Anula, chyba już jej mózg zamroziło. Jak jest NOC, to chyba musi być CIEMNO!?”. Otóż nie. Diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach oraz… nomenklaturze. Zgodnie z definicją noc polarna to okres, kiedy słońce nie pojawia się na niebie. OK, nie wschodzi i nie zachodzi, ale… nadal się wznosi i opada, tylko, że cały czas znajduje się tuż pod linią horyzontu. To stadium, to nic innego jak doskonale nam znany okres świtu (lub zmierzchu). Tyle, że tutaj świt nie trwa 1,5h (jak aktualnie w Warszawie), tylko ponad 14h! Oczywiście, z każdym dniem, słońce będzie schodzić coraz niżej i okres świtowo-zmierzchowy będzie się skracał. Co więcej, rozróżniamy trzy rodzaje świtów/zmierzchów (w zależności od tego jak nisko słońce jest pod linią horyzontu): cywilny (jest tak jasno, że latarki są zbędne), morski (jest ciemno, latarki są potrzebne) oraz astronomiczny (czarność! latarki są niezbędne, jest prawie tak ciemno, jak w nocy). Pisałam o tym na poprzedniej wyprawie (klik). Dobrze ilustruje to też poniższy wykres ze strony timeanddate (polecam! Tu możecie sobie sprawdzić, jak wygląda rozkład świtów, zmierzchów itp. np. w Warszawie: https://www.timeanddate.com/astronomy/poland/warsaw ).

OK, to kiedy jest w końcu taka noc-noc? Formalnie rzecz ujmując, noc jest dopiero wtedy, kiedy słońce znajduje się poniżej 18° pod linią horyzontu. Przy okazji taka ciekawostka – wiecie, że w Polsce, np. w Warszawie, w okresie mniej więcej maj – lipiec, nie ma w ogóle nocy? Nie ma, bo słońce nie schodzi poniżej 18°, zatem to, co uznajemy za letnią noc, to tak naprawdę zmierzch astronomiczny, ha! :)

Tyle teorii, a jak ta noc polarna wygląda w praktyce? Aktualnie, mniej więcej od godziny 10-tej do 14-tej jest jasno (może tylko ciut ciemniej niż w ciągu normalnego dnia). Potem robi się taka szarówka i od 17-tej jest już w zasadzie czarno (chociaż noc formalnie zaczyna się dopiero przed 19-tą). Oczywiście to okno „jasności” będzie teraz z każdym dniem coraz krótsze i coraz ciemniejsze. 17-go listopada pożegnamy zmierzch cywilny i wtedy rzeczywiście będzie już „wieczorowo-nocnie” całą dobę – bez latarek nie da się nic zrobić. Apogeum ciemności osiągniemy 22 grudnia, czyli w dniu przesilenia zimowego (choć nadal będzie występować zmierzch zarówno morski jak i astronomiczny), a potem to już "idziemy w stronę światła" ;) 

Byłabym zapomniała! To jakie są wspomniane wcześniej plusy nocy polarnej? Oczywiście zorze polarne i piękne gwiaździste niebo! No chyba, że… chmury. ;)

Ach te chmury...

 

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Back
to top