Styczeń był u nas całkiem mroźny, na tyle, że zamroziło też „Mrożone Kopytka”. Gdybyście zapytali mnie „Co tam u Was?”, pierwsza odpowiedź jaka przychodzi mi do głowy to „Nic.” Stacja polarna, śnieg, mróz, noc polarna… dzień jak co dzień. Polarna rutyna. Od trzech miesięcy siedzimy prawie cały czas w stacji, bo za oknem nie za bardzo są warunki, żeby gdzieś łazić, nie licząc niezbędnych pomiarów w terenie. Inna sprawa, że poza mną nie ma tutaj entuzjastów nocnych wypadów na skitury na przełęcz. Może z nadejściem dnia i jasności to się zmieni? Zobaczymy. A jeśli już o jasności mowa, to tej mamy z każdym dniem coraz więcej. Formalnie nadal panuje u nas noc polarna, ale w ciągu dnia jest już na tyle jasno, że nawet przy pełnym zachmurzeniu nie potrzebujemy używać latarek. W sumie to jest nawet trochę dziwne – tak bardzo przyzwyczaiłam się do ciemności, że kiedy dostaję od Was jakieś fotki albo gadam na wideo w ciągu dnia, to zadziwia mnie jasność, jaka panuje za Waszymi oknami. Niemniej powrót jasności w nasze hornsundzkie progi to rzecz miła. Jakby nie patrzeć, zdecydowanie łatwiej działać, kiedy widać, co się dzieje dookoła. A dokładnie za pięć dni, 12 lutego powitamy pierwszy wschód słońca! Chociaż patrząc na prognozy, bardzo możliwe, że będzie to powitanie niezwykle symboliczne. Jeśli jeszcze zastanawiacie się, dlaczego może być to symboliczne, to znaczy, że nie czytaliście moich poprzednich wpisów. Zatem, dla tych co nie wiedzą – oczywiście, przez chmury, które bardzo rzadko nas opuszczają w tym sezonie i przesłaniają nam cały świat.
Wróćmy jednak do meritum, bo znowu zboczyłam z tematu. Czy rzeczywiście NIC się u nas nie dzieje? Może to co ja traktuję jako „NIC”, dla Was byłoby czymś ciekawym? To NIC wydaje mi się w ogóle bardzo zapracowane, bo niby "nic", a dni przelatują mi ekspresowo (już luty!), choć w pierwszej chwili nieszczególnie umiem powiedzieć na czym. Polarna papka-czasoprzestrzenna. Jakby się jednak zastanowić, to a to dyżur meteo, a to jakieś ćwiczenia na siłowni, a to film, a to serial, administracja, WOŚP, kierownikowanie, łączenia z radiem i telewizją, porządki stacyjne, a to po prostu posiedzieć i pogadać albo poczytać książkę.
Czy „Mrożone Kopytka” skuły się lodem tylko ze względu na relatywny brak czasu? Nie… Chciałabym opisać Wam całe mnóstwo rzeczy, ale kiedy próbuję coś napisać, słowa jakoś zupełnie mi się nie składają ostatnio. Napiszę jedno, dwa zdania i w głowie nastaje pustka. Można by powiedzieć, że pustynia polarna, czyli klasyczna „niemoc twórcza”.
Tu mała dygresja geograficzna – pustynie polarne to nie żaden mój wymysł! Większości ludzi pustynia kojarzy się z upałem, słońcem i piaskiem, a mało kto wie, że w geografii wydzielamy również pustynie polarne (lodowe). Wyobraźcie sobie taką Saharę tylko, że zamiast piasku jest głównie lód i śnieg, a zamiast upału mróz. Dlaczego obie te krainy nazywamy pustynią? Przede wszystkim dlatego, że są to tereny o znikomej rocznej sumie opadów (poniżej 200 mm rocznie). Dodatkowo, obejmują zazwyczaj znaczne obszary i są pozbawione stałej, zwartej pokrywy roślinnej. I teraz ciekawostka: największa pustynia na świecie to… wcale nie popularna Sahara, lecz… pustynia antarktyczna, za którą uważa się całą Antarktydę. Polecam zanotować ten fakt w pamięci – świetnie przydaje się przy zakładach „o piwo” ;)
Co do niemocy – mam pozaczynane chyba z 10 wpisów
i drugie tyle pomysłów na kolejne, ale jakoś żadnego nie mogę skończyć. Chociaż
ten idzie mi nadzwyczaj sprawnie :O To może na wszelki wypadek już go zakończę...
![]() |
Powoli idziemy w stronę światła... |
0 komentarze:
Prześlij komentarz