Święta, święta i po świętach

Szybko przyszły i szybko poszły.
Wkroczyliśmy w fazę spokoju - w sensie, że na razie żadnych świąt. Najbliższe „atrakcje” to wizyta księdza (śmigło! świeże warzywka!), która będzie pewnie jakoś w połowie marca. Także jeszcze trochę. W między czasie przywitamy słonko – pierwszy wschód już za niecały miesiąc. Jak nie ma chmur to już widać, że jest jaśniej w południe. Tymczasem, jak na razie nie powiedziałabym, żeby mi się dłużyło. Jeśli tylko polarny leń nie zatrzymuje cię w łóżku, to są filmy, książki, seriale i co sobie wymyślisz. Mam nadzieję, że niedługo zabiorę się za naukę robienia na drutach (mój nauczyciel youtube już się nie może doczekać hehe).
Awangardowa choinka w całej okazałości :)
A wracając do tego, jak minęły nam Święta i Sylwester, to z mojego osobistego punktu widzenia było: INACZEJ.
Święta określiłabym mianem raczej awangardowych. Poczynając od naszej niecodziennej i niekoniecznie zgodnej z obyczajami choinki (zdjęcie w załączeniu – mnie osobiście bawi :)), po przebieg Wigilii. Nic w tym dziwnego, jeśli zbierze się 10 osób, wśród których niektórzy w ogóle nie obchodzą świąt, inni ich nie lubią, dla innych są bardzo ważne, dla jeszcze innych zupełnie nie ważne, jeszcze dla innych to okazja do tego żeby się napić itp. A to tylko 10 osób. Była więc lista świątecznych potraw, kto co robi na Wigilię. W efekcie na naszym stole pojawił się śledzik, kapusta z grzybami, pierogi z grzybami, ryba po grecku, kompot z suszu, kutia, barszczyk i zupa grzybowa. Był sernik i pierniczki w kształcie niedźwiedzi.
Jedliśmy to potem codziennie chyba przez cały tydzień, a dorsz w zalewie octowej jeszcze stoi w lodówce :P Odwiedził nas też Mikołaj, a jakże, były więc drobne podarki ;) Liczyliśmy, że po północy przemówią do nas kotłujące się pod stacją lisy polarne, i że będzie okazja by może wytłumaczyć im, żeby przestały srać nam pod samymi drzwiami, ale jakoś wywinęły się ogonem i nie chciały gadać.
Wigilia skończyła się zakrapianą biesiadą przy stole, zamiast kolęd leciały polskie piosenki, a ja sporą część wieczoru przetańczyłam. Potem trwały jeszcze rozmowy z muzyką w tle do… 8 rano. Ot taka awangarda :)
Sylwester też minął mi inaczej niż zwykle, gdyż spędziłam go w pracy. Tak się złożyło, że akurat na mnie wypadł dyżur stacyjny i meteo. Zatem od 20:00 byłam na posterunku w mesie, puszczając sobie muzyczkę. Jednak nie było chęci w narodzie na tańce. Nie było też wielkiego odliczania ani spontanicznego składania życzeń, ani fajerwerków. O północy połączyliśmy się za pomocą pilota z Sylwestrem w Zakopanem (nie wszyscy dotrwali), wypiliśmy szampana, padło ogólne „najlepszego” i tyle. Powiało arktycznym chłodem? Trochę tak, ale może to dlatego, że ja lubię szalone zabawy, śmieszne przebrania i tańce do rana. Tu jakoś nie było ku temu nastroju. Co nie oznacza, że Sylwester był zły – był po prostu inny. Po północy pograliśmy trochę w planszówki, a potem na placu boju zostałam właściwie już tylko ja (jak to dyżurny) i Manfred z Chlorianem – relaksowaliśmy się przy muzyczce na mesowych kanapach (akurat są 3) do „świtu”. Tak przeleciał Sylwester.
Można powiedzieć: ale masakra takie święta i sylwester… a ja powiem Wam szczerze, że uważam, że w sumie to było ciekawe doświadczenie. Wcale nie oceniam tego jakoś źle, inne święta bo i inne okoliczności i ludzie. Poza tym pierwszy raz w życiu zrobiłam bigos :D Miał być na święta, ale ostatecznie wyszedł na Sylwestra :P hehe, ale bardzo smakowity, nie powiem :D
I tak znowu przeleciało - zaraz po Sylwestrze odwiedziło nas 3 Króli, co zbiegło się z połowinkami naszej wyprawy, potem finał WOŚP i już mamy połowę stycznia. Także teraz to już z górki… :)

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Back
to top