Posucha

Efekty cielenia się lodowca Hansa - tu delikatne.
Nie ma, nie ma, wody na pustyni… tzn. w stacji polarnej.
Taka sytuacja: skończyła się woda w kranie.
O. Ale jak to?
Może zacznijmy od początku. Stacja polarna – postawiona na tak zwanym końcu świata. Skąd bierze się tam prąd i woda? Nie dla wszystkich bowiem jest rzeczą oczywistą, że nie mamy doprowadzonego wodociągu. Próżno też szukać w okolicy słupów wysokiego napięcia, czy w ogóle jakiegokolwiek napięcia (chyba, że nerwowego :P). Prąd wytwarzamy sobie na miejscu – służą nam do tego agregaty, o które troskliwie dba nasz mechanik. Jakby nie patrzeć, te agregaty to serce stacji napędzające wszystkie stacyjne podsystemy. A woda? Tej w teorii jest całkiem sporo w okolicy – lód, śnieg, fiord, gdzie się nie ruszysz to albo kamienie albo grzęzawisko. Ale studni już nie wykopiesz – skutecznie zatrzyma cię warstwa tzw. permafrostu, czyli wiecznej zmarzliny. Fiord to masa wody, ale słonej – bez odsalarki ani rusz (swoją droga, odsalarka rozwiązałaby problemy z zaopatrzeniem w wodę latem). Skąd zatem bierzemy słodką wodę? Otóż nieopodal nas znajduje się małe „jeziorko” – tak owy zbiornik jest tutaj tytułowany. Po prawdzie jest to taka większa kałuża ze słodką wodą, która pojawia się w zagłębieniu na początku lata, kiedy stopnieje śnieg i lód. Dodatkowo latem kałuża zasilana jest opadami, których  podobno potrafi tu być całkiem sporo. My jednak trafiliśmy na całkiem ładne lato (z naszej perspektywy). Sporo słońca i mało… no właśnie, mało opadów. Z drugiej strony tego równania znajduje się stacja, która w ciągu lata wypełniona jest ludźmi, z których połowa ciągle się zmienia. Pojawiają się też różni nieoczekiwani goście, którzy często docierają tu z myślą o prysznicu i praniu (pralki akurat mamy ;)
Niestety dla większości osób przebywających tu tylko przez kilka czy kilkanaście dni, stacja jest trochę jak hotel podłączony do wodociągu. Pralki chodzą non-stop, niejednokrotnie prawie na pusto, a niektórzy zalęgają się pod prysznicem. Tymczasem woda w jeziorku szybko znika… I jakiż to lament świętokrzyski się rozległ kiedy padło hasło, że dziś się nie myjemy, bo nie ma wody.
Ale jak to? Naprawdę nie ma wody?
Nie ma.
W ruch poszły butelki z gazowaną wodą mineralną (chwilowo tylko taką mamy na stacji), żeby chociaż umyć zęby. Szybko zaczęły też kiełkować radosne pomysły na to jak zmniejszyć zużycie wody od grupowych pryszniców, poprzez spuszczanie wody tylko o wyznaczonych godzinach :P
Śmiechy-chichy, ale wodę trzeba jakoś zorganizować, chociażby żeby można było spuścić wodę w toalecie. W tym celu część osób po śniadaniu udała się na brzeg ładować bryły lodu na przyczepę. Szczęśliwie, akurat odpływ zostawił trochę drobnego, ale zawsze jednak lodu. Szczęście też dlatego, że lód na brzegu czy nawet przy brzegu nie pojawia się tutaj codziennie. Załadowany lód zawieźliśmy na górę, gdzie władowaliśmy go do naszego „wewnętrznego” zbiornika na wodę. Ten zbiornik to będzie nasze główne źródło wody zimą – codziennie będziemy musieli napełniać go śniegiem, który dzięki ciepłu będzie nam się zamieniał w wodę. Samym lodem wodnego kryzysu nie rozwiążesz przy tej ilości osób. Pomijając rytualne tańce i modlitwy o deszcz, jest jeszcze drugie jeziorko – dużo dalej, ale jeszcze „w zasięgu” ewentualnych konstrukcji. Sprawa jednak jest skomplikowana – Norwegowie dosyć restrykcyjnie określają z jakich zasobów możemy korzystać. Przypominam, że siedzimy w środku Parku Narodowego i mamy zgodę na pobieranie wody tylko z jednego jeziorka, tego konkretnego. Koniec. Tak mówią papiery.
Jak rozwiązaliśmy kryzys wodny? Jakoś rozwiązaliśmy ;)
Nasz magiczny zbiornik, z którego woda trafia do stacyjnych kranów.

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Back
to top