Chrzest

Prastara polarna tradycja głosi, że z chwilą przekroczenia koła polarnego na morzu musi odbyć się pewien rytuał… czyli chrzest nowych polarników. Nie inaczej mogło być w naszym przypadku.
 
Wszystko zaczęło się tak nieśmiało, 6 lipca po obiedzie (czyli po śniadaniu ;) spokojną siestę zakłóciło nam słyszane z oddali walenie w gary i pokrywki połączone z jakimiś wrzaskami. Pojawiła się plotka, że na statku zalęgły się podobno jakieś diabły. Poważna sprawa. Owo walenie – było raz bliżej, raz dalej, ale generalnie dalej nic się nie działo. Znudzeni oczekiwaniem wybraliśmy się w końcu na wycieczkę krętymi pokładowymi korytarzami, a tu - trójząb leży. Jak trójząb, to chyba musi być Posejdona, a Posejdon bez trójzęba to jak żołnierz bez karabinu – niewiele myśląc ukryliśmy trójząb w statkowych zakamarkach... hehehe :) Ponieważ diabły gdzieś poszły – zapewne znęcać się nad studentami, to powróciliśmy do klubu oficerów,  oddawać się dalszemu odpoczynkowi. Graliśmy akurat w grę, w której usilnie staraliśmy się pokazać „Grażynę Szapałowską”, kiedy diabły w końcu dotarły i do nas. Musieliśmy paść na kolana przed wielkim Trytonem, gęsto się tłumaczyć i z pokorą przyjmować walenie w gary nad głową i chłostanie ogonami po tyłkach. Nałożone zostały na nas diabelskie pieczęcie -  ostemplowane zostały głowy, ręce, nogi, dekolty, brzuchy i pośladki. Szczególnie stemplowanie tych ostatnich bardzo cieszyło szatańskie pomioty. Diabły (cwaniaki) dodatkowo zażądały łapówek pod groźbą strasznych konsekwencji. Trochę je wyrolowaliśmy, dając do wora dwie flaszki po wódce wypełnione wodą, hehe :P Tak szybko jak się diabły pojawiły, tak szybko też zniknęły (z całym worem alkoholu, bo przecież studenty też się musiały wykupić, aby nie popaść w wieczne potępienie), a my, cali w czerwonych pieczątkach mogliśmy dalej zajmować się sobą (pieczęci nie wolno zmywać – inaczej Posejdon się wkurzy i będzie się mścił). Dalsza część wieczoru potoczyła się tak, że w sumie potem i tak sami siebie stemplowaliśmy – taka zabawa przecież :P
 
Następnego dnia, po krótkiej nocy (znowu ;P), w godzinach wczesno-popołudniowych statek przekroczył północne koło polarne, co zostało również obwieszczone przez radiowęzeł na całym statku. Hurra! Dziwne ruchy na pokładzie zwiastowały zbliżającą się kulminację obrządku. Co prawda całość mocno się opóźniła, bo diabły nie mogły znaleźć trójzębu Posejdona (hahahaha), ale po negocjacjach w końcu im go oddaliśmy (a niech mają). Radiowęzeł rozbrzmiał wzywając wszystkich na pokład nawigacyjny, czyli na zewnątrz. A tam - jak to za kołem polarnym, chmury, 6 stopni i wieje. My zaś - koszulki, klapki i krótkie spodenki, bo raczej lekko nie będzie.

Na pokładzie czekały na nas już diabły z tym ich całym szatańsko-polarno-morskim centrum rozrywki znajdującym się naprzeciwko Posejdona zasiadającego na tronie wraz z piękną Prozerpiną i Kapitanem statku. Co prawda piękna Prozerpina miała dziwnie włochate kolana... w które trzeba było ją na końcu całować, ale to już drobiazg.
Trzeba przyznać, że diabły miały co robić, bo do ochrzczenia było ponad 30 osób. Cały proces (którego część możecie zobaczyć na zdjęciach na przykładzie mojej osoby) wyglądał następująco: delikwent siadał na magicznym krzesełku, na którym troskliwie zajmowała się nim komisja ds. specjalnych - ale cóż to dla nas, te jaja rozbijane na głowie, kubły zimnej wody czy szorowanie mopem po plecach! Toż to drobiazg w obliczu surowej Arktyki! Po tych pieszczotach następowała jeszcze oczywiście obowiązkowa część kulinarna, czyli pyszne specjały, które obowiązkowo trzeba było popić jeszcze pyszniejszym tajemniczym eliksirem, którego posmak na długo zostawał w ustach.

Ostatecznie, kiedy radosna komisja uznała, że jesteśmy już gotowi stanąć przed obliczem P&P (Posejdon & Prozerpina), pozostało paść na kolana i ucałować to jedyne w swoim rodzaju kolano, by potem usłyszeć swoje nowe imię. Ja zostałam Rybitwą :) Radości nie było końca, szczególnie, że diabelskie nasienie podzieliło się wieczorem dobrami zgromadzonymi wcześniej w workach ;)
 
Poniżej mój dyplom oraz kilka zdjęć autorstwa Asi (naszej p.o. kierowniczki) dokumentujące proces polarnego ochrzczenia :)

CONVERSATION

1 komentarze:

  1. one day, when they make a movie of your life, this will surely be the critical scene. i am laughing and laughing and laughing.

    OdpowiedzUsuń

Back
to top