1/13 za nami…

Czyli jakieś 8% z całej wyprawy (licząc tzw. paskiem postępu). 9 sierpnia minął równiutko miesiąc od kiedy postawiłam swoje kopytka w zatoce Isbørnhamna na Spitsbergenie. Czas mknie tu niczym błyskawica, chociaż w zasadzie nie minął jeszcze nawet 1 dzień ;)
 
Jak upłynął ten pierwszy miesiąc? Najkrócej rzecz ujmując – ekscytująco :) To trochę jak wpuścić dzieci na super wielki plac zabaw – wszystko jest nowe, ciekawe i zachwyca. Co chwilę rozlegają się „ochy” i „achy”, bo śnieg, bo lód (a środek lipca przecież), bo amfibia (wohohohoho), bo tundra taka miękka, bo lodowiec, bo strumyk z lodowca, bo kamyk (całe mnóstwo kamyków), bo renifer (reeeeniiiifeeeeer!), bo ptaszek, bo jacht, bo słonko, bo mgła, bo mżawka, bo wiatr w oczy (motyla noga!),  itp. Niczym w grze komputerowej, każdy z nas codziennie odkrywa nowy kawałek mapy wokół stacji. W każdej skali zachwyt, zarówno w makro, gdy rozejrzysz się dookoła i spojrzysz w kierunku Brepollen, czyli końca naszego fiordu, co daje ci jakieś 35km zachwytu, jak i mikro, gdy spojrzysz pod stopy by ujrzeć las na wysokość twojego paznokcia. Każde odkrycie jest jak rozpakowanie prezentu pod choinką – banan na twarzy od ucha do ucha i nieustające „WOW! WOW!”.
 
Pierwszy miesiąc minął nam też na aklimatyzacji do tego nowego otoczenia. Trzeba było zagnieździć się na stacji, rozpakować zapasy i rozpakować swoje graty. Przejąć obowiązki – w końcu jesteśmy tu w pracy. Umeblować sobie mieszkanie, czyli nasze małe pokoiki. Nauczyć się „obsługi” stacji – co, gdzie jest, co jak obsługiwać. Dalej wyrabianie nawyków – idziesz na spacer do Banachówki? Musisz mieć ze sobą przynajmniej rakietnicę. Na Wilczka możesz iść sam, ale z bronią. Spacerek gdzieś dalej? Musisz iść z kimś, musicie mieć broń i radio, trzeba też wypisać się w zeszycie wyjść, określić godzinę powrotu oraz godzinę alarmową, kiedy cała stacja będzie ruszać z odsieczą by Was szukać. Pamiętaj, że co jakiś czas trzeba obejrzeć się za siebie – misie nie śpią.
 
To był też miesiąc z ludźmi. Ci ciągle się tu zmieniają, przypływają, odpływają. Odwiedzają nas jachty, helikoptery albo… norwescy parlamentarzyści. Jak zdążysz już opanować nowe imiona, zaraz pojawiają się kolejne. Nieustający ruch. Z drugiej strony, jak mieliśmy pół dnia, kiedy byliśmy sami (zimownicy + letnicy) to nagle w stacji było dziwnie pusto i cicho.
 
Kończąc to krótkie podsumowanie, muszę napisać, że Hornsund stał się już trochę moim domem. Mam swój mały kącik, duże podwórko i wrażenie, że jestem tu już od bardzo dawna. Mózg przestawił się na aurę polarną do tego stopnia, że jak słyszę, że w Polsce są upały to wydaje mi się to dziwne, bo przecież u mnie jest 5 stopni i dużo cieplej to już raczej nie będzie…
 

CONVERSATION

6 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tłucze tam? Bo podobno tłukło i tłukło.. I to tak tłukło.. Iuułububbudoouu

      Usuń
    2. Tłucze cały czas! Ani spać, ani się położyć, co tu zrobić?!

      Usuń
  2. Jak ten czas szybko płynie... To już miesiąc? 😲

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szybko to mało powiedziane! 1 września będą już 2 miesiące licząc od wypłynięcia, a 9-go 2 miesiące na miejscu...

      Usuń

Back
to top