Jeżeli ta wyprawa miała by mieć jakiś podtytuł to chyba powinien on brzmieć „AWARIA”. Tak, siedem lat temu nie działo się nic… no dobra, dobra, coś jednak działo, bo na przykład jeden PTS zatonął, a w drugim spalił się silnik (co zakończyło jego żywot). Ale poza tym drobnym szczegółem, już nic nadzwyczajnego się nie działo. Może dwie duże awarie w bilansie wyprawy równoważą mnóstwo drobnych? W każdym bądź razie, na tej wyprawie awaria goni awarię i wszystko się rozlatuje. Pontony, agregaty, zamrażarki, chłodnie, ciągniki, sztucery, kanalizacja… Ah! Jeszcze mieliśmy awarie zdrowotne i osobowe przecież. Do wyboru, do koloru!
![]() |
Tralala będziemy naprawiać agregat! |
Awarie w domu to rzecz zupełnie normalna. Nic nie działa wiecznie i w końcu kiedyś trzeba kupić nową lodówkę albo wymienić kanapę. Różnica między awarią „polarną”, a „normalną” polega na tym, że w Polsce (tudzież gdzieś w bardziej cywilizowanych obszarach) zaraz po wystąpieniu usterki jedziecie do sklepu i kupujecie co trzeba, albo wzywacie fachowca, który załatwia to za was. Jeśli macie wielkiego pecha i lodówka zepsuje się Wam w Święta, to w najgorszym przypadku jakoś wytrzymacie te kilka dni do otwarcia sklepu albo zamówienia przez internet. Walnęła Wam uszczelka pod zlewem? Pyk! Lecicie do jakiejś tam Remontoramy czy innego Gwoździobudu, kupujecie uszczeleczkę i szczęśliwie ją sobie wymieniacie. Proste. To co jednak jest proste „u Was”, „u nas” na północy potrafi stać się katastrofą. Nasze najbliższe sklepy to nasze stacyjne magazyny. Plus jest taki, że są czynne 24 godziny na dobę przez 7 dni w tygodniu. Minus? Niestety nie ma w nich wszystkiego, a dostawy są średnio dwa razy w roku. Co więcej, te dostawy ktoś musi zaplanować. Jeśli poprzednia wyprawa nie zadbała o zamówienie różnych części eksploatacyjnych, a kolejna to przeoczy w okresie lata (czyli między pierwszym, a drugim rejsem statku), to awaria w czasie zimowania oznacza (cytując klasyka): „Houston, mamy problem!”. I nagle głupia uszczelka za przysłowiowe 5 złotych może sprawić, że na przykład przestanie Ci działać system filtrowania wody w stacji. Co z tego, że masz filtry, jak nie możesz ich zmienić? Oczywiście w takich momentach uruchamia się polarna kreatywność, gdyż jak powszechnie wiadomo "potrzeba matką wynalazku". Może da się rozmontować coś innego i przełożyć daną część? Może da się jakoś dorobić? Jeśli nie da się zastosować finezyjnych rozwiązań, do akcji wkracza polarna partyzantka, czyli trytytki i słynna "srebrna taśma". Cóż, trzeba jakoś dotrwać do rejsu z zaopatrzeniem albo chociaż do pierwszych gości, którzy mogą nam już coś przywieźć.
Urządzenia również po iluś latach zaczynają szwankować… i wygląda na to, że nasza wyprawa trafiła na wieloletnią kumulację. Dlatego część sprzętów w stacji mamy zdublowanych, jak chociażby zmywarkę czy bojlery. Ale nie da się zdublować wszystkiego, bo zwyczajnie nie ma tutaj tyle miejsca. W październiku padła nam skrzyniowa zamrażarka wypakowana po brzegi nabiałem. Czym tu się przejmować powiecie? Przecież to Arktyka, zima, to przecież jest mróz, więc nic się nie stanie. Niby tak, ale nie usypiemy teraz przed stacją stosu ofiarnego z żółtych serów i twarogu, bo zaraz zainteresują się tym inni mieszkańcy Arktyki, którzy to mają doskonały węch. Poza tym wiadomo jak to z pogodą, niby Arktyka, niby mróz, ale i tu przychodzą czasem odwilże zimą (właśnie mamy takową za oknem), a wcześniej czy później jednak przychodzi wiosna i wszystko rozmarza… Szczęśliwie, mieliśmy wystarczająco dużo miejsca w innych zamrażarkach, że nie byliśmy zmuszeni do miesięcznej diety nabiałowej ;)
![]() |
Romantyczny dyżur stacyjny bez prądu... |
Pomyślmy, co tam dalej? Zatkana rura kanalizacyjna? Wzywasz WUKO i po problemie. Do nas WUKO niestety nie dociera, a jeśli sami nie usuniemy takiego problemu, to grozi nam „gów…” powódź albo chodzenie z wiaderkiem do fiordu. Ewentualnie działanie bezpośrednio na łonie natury tj. na brzegu fiordu, ale przy niektórych warunkach pogodowych wyjście za „potrzebą” zakrawa tutaj co najmniej na sport ekstremalny. Wyobraźcie sobie - wiatr w porywach ponad 100 km/h, a wy musicie sprawę załatwić na brzegu fiordu, który jest oblodzony, fale i wiatr szaleją, jedną ręką trzeba trzymać nabity sztucer i zachować czujność, czy aby ze śnieżnej zamieci nie wyłania się niedźwiedź polarny, a drugą ręką trzeba trzymać spodnie, żeby nie odleciały albo siebie. I jeszcze utrzymać równowagę w pozycji najazdowej (dobrze, że nie trzeba kończyć telemarkiem, choć ta figura na lodzie przychodzi często dość naturalnie). Pomijam w tym wszystkim kwestię odmrożenia sobie pewnych części ciała, które muszą zostać wystawione na działanie zewnętrznych czynników atmosferycznych. Nie wspominając o tym co się na takim wietrze dzieje z… no, nieważne. W każdym bądź razie, taki scenariusz też nam przez chwilę groził i w zasadzie grozi nadal (dopóki helikopterem nie doleci nowa sprężarka do naszej oczyszczalni ścieków). Przykładowo wczoraj mieliśmy obowiązkowy „dzień dziecka”, bo cała woda w stacji została „zakręcona”, ze względu na awarię oczyszczalni właśnie. Szczęśliwie dzisiaj udało się to jakoś tymczasowo uruchomić, więc znowu można radośnie spuszczać wodę w toalecie ;) I uwierzcie mi, to naprawdę cieszy!
O awariach prądowych nawet nie wspominam. Liczba przypadków, kiedy znienacka zgasło światło na stacji zdecydowanie przekroczyła dopuszczalny limit, a może nawet ustanowiła nowy rekord wszechczasów horsundzkich (a to jeszcze nie koniec wyprawy!). Brak prądu na stacji ma akurat najwyższy priorytet, bo wiecie… jak nie ma prądu to wszystko staje. Dosłownie. Grzejniki nie działają, lodówki nie działają, kuchnia indukcyjna nie działa, sprzęt pomiarowy nie działa, wody nie ma… i właśnie dlatego mamy dwa agregaty, które działają wymiennie. Jak coś się dzieje z jednym, to mechanik załącza drugi i zabiera się za serwis awarii. A że tych nam nie brakuje, to ja na przykład umiem już czyścić wymienniki ciepła i zmienić uszczelniacz na wale w agregacie :D
Podsumowując, dzieje się! Przytoczyłam tu zaledwie kroplę z oceanu naszych wyprawowych problemów technicznych. Jak tak dalej pójdzie, to będziemy mogli założyć pierwszą hornsundzką „Encyklopedię awarii i usterek”…
![]() |
"Drobna" dziura w pontonie... kleiliśmy to chyba z tydzień w 6 osób, ale działa :) |
0 komentarze:
Prześlij komentarz