Znaczy się epidemia na stacji! I to już druga! Moi drodzy, w czerwcu, zaraz po naszym przypłynięciu była grana akcja WIRUS. I to bynajmniej nie jest to kryptonim jakiejś tajnej polarnej operacji, jak również nie chodzi o wirusa komputerowego. Gorzej. Chodzi o te niewielkie cząstki zakaźne, które infekują wszystkie formy życia, w tym niestety również polarników... Jak głosi Wikipedia „wirusy są wewnątrzkomórkowymi pasożytami bezwzględnymi”. I to właśnie one nas bezwzględnie dopadły… I nie jest to sprawa zwyczajna, ponieważ w Arktyce się nie choruje… Chyba, że ktoś z zewnątrz coś przywlecze…
Cóż, odchorowaliśmy swoje i wszystko zdążyło wrócić do normy: było dużo prac w terenie, morsowanie, pływanie (w fiordzie! Zgadnijcie kto? :P). Przyszedł sierpniowy rozładunek Horyzonta, a wraz z nim przez stację przetoczyły się jakieś tłumy i… znowu ktoś nam coś przywlókł. Tym razem pierwszą ofiarą padła Beata, a dzień po niej – ja… teraz kolejni zimownicy zgłaszają, że „coś po nich łazi”. I cała zabawa zaczyna się od nowa… znowu nas telepie, kaszlemy i leczymy się, jak możemy, czekając aż wszyscy wreszcie sobie pojadą w cholerę z tymi wirusami. Szczęśliwie, tym razem mamy więcej „oręża”, bo po czerwcowej epidemii na drugi rejs zamówiliśmy solidny zapas różnych specyfików do ambulatorium. Przynajmniej tego nie powinno nam zabraknąć, chociaż, czeka nas (o zgrozo!) przyjazd jeszcze kilku ekip z Polski, więc kto wie, co jeszcze za mutanty nam tu przywleką… Tak oto upływa nam ten tydzień z wirusem, którego roboczo nazwaliśmy sobie dżumą. A jak dżuma, to oczywiście „Czterdziestolatek” i moja ulubiona, niezawodna Kobieta pracująca:
Cóż idąc tym tropem, pozostaje nam intensywnie się odkażać, tylko komisyjnie cielęciny palić nie będziemy ;)
0 komentarze:
Prześlij komentarz