Final countdown!
It's the final countdown!
Jaka to melodia?
Jakby ktoś nie wiedział, to stary hicior zespołu Europe (na pewno znacie!) - a mój chwilowy hymn - toż to już zaraz wyruszam. Odliczanie trwa! Na myśl o tej podróży pcha się do głowy całe mnóstwo piosenek. Wszelakich. Już to widzę... a w zasadzie słyszę, jak to będzie...
W piątek, jak będę wsiadać do pociągu do Gdyni, na pewno "włączy" mi się w głowie Marylka wyśpiewując o tym, żebym wsiadła do pociągu byle jakiego, trzymając w ręku kamyk zielony. Co prawda pociąg nie byle jaki, bo Pendolino, a zamiast kamyka będę trzymać narty biegowe (o ile zdążę je kupić), torbę z laptopem, aparatem i plecak z przyczepionymi kaloszami na -50 st. C. Spokojnie, zawsze się tak pakuję, gdy jadę do Gdyni - w dzisiejszych czasach ekstremów pogodowych nigdy nie wiadomo co człowieka spotka ;)
Jak wtarabanię się z tym całym majdanem na statek, to lista piosenek się gwałtownie wydłuża. Od "Hej-ha kolejkę nalej", bo jak wiadomo to zrobi doskonale morskiej opowieści, natomiast nie wiem czy dobrze zrobi pokładowemu kukowi i pasażerom. Z drugiej strony zupa mleczna z pieprzem... mogłaby być w swej obrzydliwości interesująca. Co nas nie zabije, to nas wzmocni, hej-ha!
Dla odmiany w sobotę pewnie w głowie przypałęta się Rysiu z tym jego "szczęśliwej drogi już czas", hmmm... a co potem? Myślę, że potem morska bryza otrze łzy (chyba, że dostanę solą w oko, to niekoniecznie), mewy wczepią się we włosy i o ile ten cały przybytek nie zatonie w porcie, to już będzie czas na morską przygodę, a jak morska przygoda to Dropkick Murphys i niezawodne "I'm shipping Up To Boston". Tu dla odmiany znowu nie do Bostonu, tylko do Hornsundu, i nie na żaglach tylko raczej na silniku, i mam szczerą nadzieję, że nie będę musiała szukać mojej drewnianej nogi albo nogi w ogóle :O
10 w skali Beauforta wyjątkowo, ale wolałabym nie śpiewać w czasie rejsu - nie wiem czemu, może dlatego, że statek, którym będziemy płynąć jest źle wyważony? hmmm... To dla ukojenia może Rod Stewart i "Sailing"?
Taka wizja najbliższej przyszłości, ale na razie Europe na głośnikach, odliczanie trwa! 4 dni! tutututuuuu tuuuuu - tututututuuuu! (muzyczka z refrenu ;) ) A ja w ukropie przygotowań... bo przecież wszystko na ostatnią chwilę, gdyż moje misterne plany wzięły w łeb. Cytując Siarę z Kilera: "co się stało, że się zesr...". Bywa, nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Wyprawa polarna to nie jest takie hop-siup-bęc, że hopsa hopsa i do przodu. Od miesiąca działam na lekkich, 200% obrotach. Ogarniam, zamawiam, kupuję, planuję - tu trzeba odebrać, tam przywieźć, tu ganiam się z kurierem po mieście, tu jeszcze jakieś badania, a tu kontrola, tu korek, a tu remont. Musiałam zacząć robić tabelki w Excelu, bo nie szło inaczej (jak mój pewien elastyczny kolega ;) a kiedyś się z niego nabijałam - to teraz mam!). Myślałam, że jak spakuję beczkę, to już będzie z górki. A tu pod górkę, ale może dlatego, że wyruszam na północ, czyli tak jakby do góry, a do góry to w sumie pod górkę...
W ogóle o pakowaniu i beczce to Wam jeszcze napiszę... bo to osobna historia...
Tymczasem, zapuszczam i Wam Europe - The Final Countdown (yay! lata 80-te, to był czad, może też będę mieć taką fryzurę, jak wrócę ;) - kto zna ten śpiewa, a kto nie zna, to pozna :)
3 komentarze:
Prześlij komentarz