Kup pan beczkę...

... albo dwie.
I karton. Albo dwa. Aaaa i jeszcze decha. Koniecznie decha.

Dziś będzie o pakowaniu na wyprawę polarną. Ot, wydawać by się mogło prosta sprawa - skarpety, majty, parę koszulek, jakieś spodnie, bluza, kurtka, szczoteczka do zębów, książka może... przecież to taka wycieczka, tylko trochę dłuższa...

Terefere.

Jak tu się spakować na rok? Na ponad 365 dni za kołem polarnym, gdzie za oknem tylko śnieg, renifery, lisy i misie polarne. Żadne z ostatnich trzech nie uskutecznia na razie handlu obwoźnego. Należy przyznać, że jest to pewne wyzwanie. Poczynając od tego, w co się spakować, poprzez ile czego zabrać i o czym pamiętać oraz przewidzieć wszystko to, co potencjalnie nieprzewidywalne. I oszacować jeszcze, ile czasu zajmie Ci pakowanie twojego życia na rok w okresie, kiedy zasadniczo nie masz na to czasu.

Etap I – gromadzenie opakowań
Zacznijmy może od tego, w co się pakujemy – tu akurat jest prosto: najlepiej w beczkę (tak mówią). Beczka jest szczelna, pojemna, odporna na różne ciekawe zdarzenia na morzu i zasadniczo powinna wypłynąć. Dodatkowo, w sytuacji kryzysowej, mając dwie beczki oraz odrobinę samozaparcia, można zmontować sobie coś na kształt tratwy – w razie gdyby okazało się, że szalupy jednak już zajęte, dziurawe albo poszły na dno z resztą żelastwa.
Także beczka! Tylko skąd się takie bierze? Oczywiście z internetów ;) Pytasz Wujka Gugla i już zaraz jesteś szczęśliwą posiadaczką beczki 120 l nabytej drogą kupna na odległość. To jednak dopiero początek. Beczka bowiem ma pewną wadę – jest okrągła i słabo ładuje się do niej przedmioty kanciaste np. gry planszowe. Potrzebny zatem będzie jeszcze jakiś karton. I drugi, żeby opakować campus do ćwiczeń wspinaczkowych. I może jeszcze jeden, tak awaryjnie, gdyby coś poszło nie tak. W przeciwieństwie do beczki, zasadniczą wadą kartonu jest brak wodoodporności – czyli trzeba jeszcze kupić folię stretch (tu znowu pomaga internet). I jeszcze dużo taśmy klejącej – wiadomo...

Etap II – gromadzenie rzeczy
Pakując się na rok na stację polarną, musisz mieć w pamięci, że jeśli czegoś zapomnisz, to raczej nie podskoczysz po to do sklepu. Możesz zamówić na statek, który będzie płynął we wrześniu… czyli za 3 miesiące. Z jednej strony to cudowne koło ratunkowe (ten statek, o ile przypłynie, hehe), a z drugiej, jeśli zapomnisz o czymś kluczowym dla Ciebie – to może być to cała wieczność. Gromadzisz więc rzeczy – ubrania, to niby dość oczywiste. Ale… nie do końca. Pojawiają się prozaiczne pytania: ile potrzeba majtek na rok (ha!)? Par spodni? Koszulek? Bluz? W stacji jest pralka, ale zimą żeby była woda w kranie, to najpierw trzeba nawalić łopatą śniegu do zbiornika.
Co pakujesz? Głównie sportowe ciuchy – przecież to najwygodniej. Ale znowu ale… przecież będą też święta – to raczej nie wypadałoby siedzieć w dresach. Będzie sylwester – to może jakaś sukienka? Jak sukienka to i buty. Poza tym będą oficjalne wizyty – przydałaby się może jakaś marynarka. Lista rzeczy wydłuża się z minuty na minutę, a sterta rzeczy rośnie w oczach.

A to tylko ciuchy. A przecież nie samą pracą człowiek będzie żył przez najbliższy rok. To szykuję pakiet rozrywek – kilka gier planszowych, druty i włóczka (bo przecież będę się uczyć robić na drutach), kilka książek, kostka rubika, notesy, żeby sobie prowadzić jakieś zapiski, książki do hiszpańskiego (żeby sobie odświeżyć), itp. ... Kolejna sterta szybko się wypiętrza.
Kolejna kwestia – każda osoba będzie mieć imieniny i urodziny, będzie Gwiazdka… czyli dobrze by było mieć jakieś prezenty. Trzeba zatem znowu coś wykombinować, co komu można by podarować. I jeszcze szybko to zgromadzić, a czasu jak na lekarstwo.
Dalej, kosmetyki. W sensie mydło. Szampon. Pasta do zębów. Ciekawe czy ktoś z Was jest w stanie szybko odpowiedzieć, ile zużywa rocznie żelu pod prysznic albo szamponu. Nic śmiesznego. To są poważne sprawy! Pakujesz lakier do paznokci? Pamiętaj o zmywaczu. I wacikach. I tak dalej…
Leki – też odpowiednio wcześniej trzeba zgromadzić sobie zapas, o ile nie są to środki, które możesz dostać od ręki w aptece bez recepty.
Oczywiście jeszcze elektronika – ale to idzie ze mną na statek do kajuty. Laptop, aparat, dyski zewnętrzne, akumulatory, kable, karty pamięci… znowu dużo tego. I kolejne dylematy – a może zmienić aparat? Przydałaby się jakaś kamerka do kręcenia filmików – to może trzeba kupić sobie GoPro? A jest już czerwiec. Aaaaaa!
Pozostaje też cały zestaw rzeczy w stylu „inne”, jak np. zapakowanie poduszki – twojej, wygodnej, ulubionej, miłej. Banał? Słabo spać przez rok na zwiniętym polarze. A jeszcze może termofor, bo przecież może być chłodno, a ja jestem zmarźlakiem. I lampki, żeby sobie powiesić w pokoju, żeby było milej. Śpiwór, bo lepiej mieć swój w razie jakiegoś wypadu w teren. To może i uprząż wspinaczkowa, bo najlepiej mieć swoją. Kadzidełka, żeby się okadzić (albo zakadzić), tak dla odmiany.
Życiowe dylematy przyszłego polarnika – czy brać szlafrok? A w czym chodzić po stacji? Trampki? Adidasy? Kapcie? A narty? Nie mam nart… a na stacji pewnie wszystko będzie za duże. To może warto coś skołować? Tabuny myśli przewalają się przez głowę, a listy w excelu robią się coraz dłuższe... Potem jeszcze zadyma z tymi wszystkimi paczkami, które się pozamawiało (patrz sprawy poruszone powyżej) - w pewnym momencie straciłam już rachubę w liczbie kurierów i odbieranych przesyłek, a o niektórych nawet zapomniałam i odbierałam tuż przed wyjazdem :P A w połowie marca, jak dowiedziałam się, że jadę, to mówiłam sobie: "ho-hoo, tyyyyleeee czaaaaasu, to sobie na SPOKOJNIE wszystko pozałatwiam". Taaaaa...

Etap III – pakowanie rzeczy i ewidencja

W końcu nadszedł sądny dzień pakowania. Uzbrojona w beczkę, kartony, folię stretch, taśmę klejącą, otwarty arkusz w excelu i wiarę, że przecież wszystko już mam, przystąpiłam do działania. Zniosłam tudzież wywlekłam na wierzch wszystkie rzeczy niezbędne do zapakowania (w między czasie okazało się, że jednak nie wszystkie). W kontekście mojego gigantycznego mieszkania (15,64 m2 w sumie) oznaczało to, że musiałam zostawić strategiczne dziury w podłodze, żeby móc się jakoś przemieszczać między tymi wszystkimi gratami. Dobrze, że się wspinam, bo niektóre manewry wymagały podwieszania się pod drążkiem (nic śmiesznego!).
Moje pakowanie rozpoczęłam w czwartek, święto wolne od pracy. Zaczęłam od sprawy najprostrzej czyli od opakowania campusa – wielkiej drewnianej dechy  z wystającymi elementami. Obłożyć kartonem i ostretchować. Proste. Godzinę miotania się z tym po mieszkaniu później – pierwszy sukces. Zapakowana paczka nr 1! Zabieram się za karton z „rozrywkami”, bo to też wydaje się proste – karton szybko się wypełnia i mam wrażenie, że waży ze 40kg… wzbudza to mój pewien niepokój, toteż uruchamiam równoczesne zapełnianie beczki oraz plecaka na statek – trzeba zaplanować, co może iść do ładowni, a co będzie mi potrzebne na statku i na miejscu po przypłynięciu. Mając w pamięci, że beczki trafią do nas dopiero tydzień później.  Trzeba zatem uzbroić się na 2 tygodnie, pamiętając, że na miejscu będzie lato, ale takie trochę inne, bo jakieś 4 stopnie. Albo, że ze statku schodzi się nie na keję, tylko na ponton albo amfibię, a wysiada na brzegu – mniej lub bardziej w wodzie. Dodatkowo, muszę się z tym wszystkim załadować sama do pociągu - znaczy się, muszę być w stanie się z tym wszystkim podnieść :P

Godziny upływają szybko, a arkusze w excelu zapełniają się jeszcze szybciej. Każda paka ma swoją listę, odznaczam, co już zapakowane, co jeszcze nie. O 4 nad ranem kapituluję pośród setek rzeczy. Beczka prawie pełna, a jeszcze tyle rzeczy dookoła i co chwilę wpada „jeszcze coś”. Nie ma opcji żebym zmieściła się z tym wszystkim do jednej 120l beczki oraz kartonu (a jeszcze drugi karton ze sprzętem jest w instytucie). Wyciągam karton awaryjny, ale jakoś nie wydaje mi się, żeby dało radę się tam zmieścić.

W akcie załamania, że może biorę tego wszystkiego za dużo, piszę do koleżanki z wyprawy, która już raz zimowała – znaczy się, że już obyta w temacie – ile ma paczek? Ile tego ludzie biorą? Padam zrezygnowana i nieprzytomna na łóżko… Rano budzi mnie sms, że Aśka ma 2 beczki 120l, jedną 60l, parę kartonów i rower. Ufff, czyli nie jest ze mną tak źle. Podbudowana tą informacją, chwytam za telefon i już bez żadnych skrupułów zamawiam drugą beczkę. Jest piątek rano, a ja w poniedziałek muszę zawieźć wszystkie graty do IGFu, bo we wtorek rano jadę jeszcze w ostatnią delegację. Szczęśliwie okazuje się, że beczka może być już na następny dzień (2x drożej, ale kto by się tym przejmował w takiej sytuacji). Uratowana! J

W poniedziałek rano jeszcze ostatni atak paniki – czy mam wszystko? Czy niczego nie zapomniałam? Czy wszystko przewidziałam? Dorzucam ostatnie pierdółki. Jeszcze trzeba oznakować wszystkie paki, a karton ostretchować. Dodatkowo trzeba przygotować specyfikacje dla paczek z wyceną zawartości - to dla celników. Nie mam drukarki, biegnę do kafejki internetowej wydrukować oznakowania, kupić koszulki na kartki. Walczę z kartonem, który miota mną po mieszkaniu i folią stretch, która przykleja się do ciała zamiast kartonu. Ostatecznie unikam samo-zmumifikowania stretchem i zamykam ostatni dekiel. KONIEC!

A skoro koniec to teraz będzie mała wizualizacja zagadnienia - tak się zaczyna:
Nie miejcie złudzeń, na zdjęciu nie ma wszystkich rzeczy ;)
A tak się kończy: 
Wynik końcowy: 2 beczki 120l, 2 kartony (drugi był już spakowany w instytucie) oraz decha do ćwiczeń :) Aha, i plecak. I laptop. I narty... i już :)

CONVERSATION

2 komentarze:

  1. A zawsze mam dylemat jak spakować się na wyprawę motocyklową mając kuferek 30l i dwie sakwy po 15l ... wyrzucam to wszystko w cholerę i przytraczam sobie beczkę! ;)
    A ciut poważniej, to rzeczywiście szacun, że na rok spakowałaś się w dwie beczki mając na uwadze, że ciężko na miejscu o jakiś Primark albo Decathlon nie wspominając o Auchan ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Folia stretch to bardzo przydatny produkt. Jeśli chcielibyście znaleźć atrakcyjną ofertę na ten produkt, zajrzyjcie na stronę internetową https://www.opako.com.pl/folia-stretch-cat-643. To specjalistyczny sklep poświęcony opakowaniom różnego typu.

    OdpowiedzUsuń

Back
to top